środa, 7 grudnia 2016

Brioszkowa czapa nr. 2 czyli łapanie wiatru

Jak niedawno wspomniałam, zgubiłam moja ulubiona, brioszkowa czapę i postanowiłam zrobić jej bliźniaczkę. Albo lepiej mówiąc- młodszą siostrę. Czapa niby z tej samej włóczki i tym samym wzorem, a jednak inna. Wyszła dłuższa, bardziej krasnoludkowa i aż prosiła się o pompon. Czapa niestety nie moja, bo upatrzyła ja sobie moja starsza córcia, która i tak już szyjogrzej do kompletu zaanektowała.



A tak wygląda łapanie wiatru- czyli mini sesja czapki na głowie mojej najmłodszej pociechy. Radochy było co niemiara, bo na hasło "stój" dziecię biegło, a na hasło " nie ruszaj głowy" kręciło nią we wszystkich kierunkach świata. Także foty jakie są, każdy widzi, ale myślę, ze pogląd na czapę dają 




Trochę nas przymroziło ostatnimi dniami, śniegu co prawda nie ma, ale przepiękny szron pokrywa wszystko delikatnym, koronkowym futerkiem.


Tym postem chciałam dołączyć do grudniowej edycji akcji WZW- wykorzystania zalegających włóczek. 

Dream in Color Calm pozostał mi po niebieskim sweterku i briochowym komplecie. Jego zapasy powoli mi się kończą, ale ja jedna czapę powinno jeszcze starczyć

poniedziałek, 28 listopada 2016

pętelkowa chmurka / Drops cloud i alpaca bouclé

Najpierw nachodzi cię wizja. 
Ma być płaszczyk, taki szaro-kremowy, ciepły, wełniany, o nieregularnej strukturze.
Potem szukanie po sklepach- oczywiście, jak się szuka czegoś konkretnego ,to nie ma szans znaleźć, albo ceny są kosmicznie. I wtedy przychodzi olśnienie: a czemu by samej nie zrobić? 
 I wtedy ogarnia cię podniecenie: trzeba będzie włóczkę kupić! I tu już przepadłaś. Choćby ci teraz za darmo idealny płaszczyk pod nos podsuwali, to wizja paczuszki z puchatymi kulkami w środku przyćmiewa wszelkie rozsądne argumenty. I co z tego, że szafa z wełną się nie domyka- TEJ włóczki jeszcze nie masz.
Godziny serfowania po stronach dla włóczkomaniaków,  i dopasowywanie wyobrażeń do zasobu portfela, owocuje w końcu zamówieniem( jest wyprzedaż! jeah!!!). I teraz jesteś jak na głodzie- ręce drżą, w żołądku ssie- czy to co zamówiłaś będzie odpowiadać wyobrażeniu?


Wracasz z pracy do domu, na stole czeka paczka. Zaklejona, mąż wie, ze najbardziej lubisz właśnie ten moment niecierpliwego rozrywania taśmy i otwierania wieka.
Są!! Są cudne! z niedowierzaniem dotykasz... ogarnia cię błogość. Ta miękkość, ta puszystość. Jesteś w siódmym niebie 
Nie ważne, ze jeszcze śniadania nie jadłaś i kawy nie piłaś, drżącymi z niecierpliwości rękoma robisz próbkę- tak właśnie miało być, to ci się podoba ;D
Teraz tylko dokończyć to co zalega na drutach i można się brać do nowego projektu ;D


środa, 23 listopada 2016

WDiC ze Stingiem, projekty skończone, inspiracje

Syrenka zeszła jakiś tydzień temu z drutów do kąpieli i po blokowaniu czeka na wszycie nitek. No i oczywiście na obfocenie- a to może potrwać.

Czyta się , niestety jak na razie bez wielkiego entuzjazmu, autobiografia Stinga- "Broken Music". 
Uwielbiam tego piosenkarza, ale jak na razie ta książka idzie mi opornie. Nawet nie wiem czemu. Może odrzuciły mnie eksperymenty z narkotykami na samym wstępie? Takie to trochę szukanie skandali pod publiczkę...

W głowie mnóstwo planów i pomysłów. 
Jako pierwsza na front drutowy potoczy się Calm dream-in-color od Chmurki, z której zrobiłam w ubiegłym roku sweterek(klik), i komplet-- czapkę z szyjogrzejem (klik). 
Czapkę niestety zgubiłam, a że należała do moich ulubionych to mam zamiar zrobić ja ponownie.
Z tasiemkowej włóczki, która mi została po zrobieniu bluzeczki marine (klik), ma powstać taki topik: Modell des Monats Mai 2014

No i last but not least apel do Was: potrzebuje pomysł na lekki sweterek z poniższej włóczki, który by pasował do złotej cekinowej mini, która nabyłam w przypływie przedświątecznego szaleństwa ;D. Liczę na Was!

Zapraszam do środowego WDiC u Maknety


środa, 16 listopada 2016

Surry Hills- ażurowy kardigan z jedwabiu


Na lato zamarzył mi się mały kardigan do sukienki. Miał być delikatny, nie przekombinowany, a jednocześnie wyjściowy. Wybór padł na wzór Surry Hills Marii Magnusson (klik)
W oryginale sweterek jest zrobiony z dużo grubszej włóczki. Na mój miałam wybrany szaro-srebrzysty  merino z jedwabiem od  Zauberwiese o grubości fingering( 400m w 100g), więc na początku było trochę matematyki. Ostatecznie wyliczyłam, że  jak zrobię rozmiar XL to akurat powinna wyjść moja mała M-ka.
 
Zaczęłam dziergać w lipcu, a skończyłam podczas październikowego urlopu, gdzie też udało mi się męża do szybkiej sesyjki namówić. Co prawda miałam wizję zdjęć w sukience, trochę w stylu lat 60-tych, ale musiałam się zadowolić tym, co przychylna chwila miała do zaoferowania- łącznie z pilnowaniem mojej trójki  kozic, wspinających się po skalistym brzegu morza.


Taki długie dzierganie nie wyszło mi na dobre, bo sweterek co prawda wyszedł idealnie jak w wyliczeniach, ale za to ja "ciut" się zmieniłam. Jedyna nadzieja w tym, że  te dodatkowe kilogramy to izolacja na zimę i na wiosnę uda mi się jej znów pozbyć. ;)


 Sama praca była czystą  przyjemnością. Włóczka wręcz pieściła moje ręce, tylko z moimi drutami nie chciała się zbyt zgrać- przekonałam się, ze nie każde druty do wszystkiego są dobre i żałowałam, że  nie mam drewnianych, czy bambusowych- które może byłyby trochę bardziej szorstkie, bo na moich ulubionych metalowych ADDIkach jedwab strasznie się ślizgał.


Jak na mój pierwszy ażurowy wyrób jestem bardzo zadowolona, sweterek cudnie się zablokował i na pewno będzie należał do moich ulubionych. Troche "poleciałam" na rękawach- po blokowaniu zrobiły się dłuuuugie, ale powiedzmy, ze tak miało być, bo lubię mieć ciepło w łapki.
Guziczki miałam z recyklingu- od mojej mamy. Jak je zobaczyłam, to od razu wiedziałam, że  muszę je do tego sweterka mieć.


Merino z jedwabiem jest cudnym połączeniem i zadziwiło mnie nie tylko najwyższym stopniem mizialnosci, ale też  tym, jak ciepły ten dziurawy sweterek wyszedł- idealny na chłodne letnie wieczory.


Dane techniczne:
Wloczka: Zauberwiese Merino Seide
Wzór: Surry Hills ( darmowy wzór z Raverly)
Druty: 3,5 i 3,0 ściągacze,
Zużycie: 4 motki i ciut



Sardynia w tym roku nie rozpieszczała nas pogodą. Co prawda mieliśmy kilka dni plażowych, ale też  chłód, wiatr i deszcz. Ale za to po deszczu, w ciągu kilku dni wszystko wokół zazieleniło się i zakwitło- tak intensywnych kolorów i tylu odcieni zieleni dawno nie widziałam. 


A na deser gwieździste niebo w Calasetta. 



niedziela, 6 listopada 2016

Chlebem i solą : drożdżowy chleb z oliwkami i orzechami włoskimi

Wczoraj byliśmy na parapetówce u przyjaciół, z tej okazji upiekłam dla nich wieniec z chleba, ozdobiony kryształami soli himalajskiej.
Mam nadzieję , że zgodnie ze starym zwyczajem chleb z solą przyniesie im dobrobyt,szczęście i bogactwo na nowej drodze- a w tym przypadku w nowym mieszkaniu.
Chleb miał spore powodzenie na imprezce, wszyscy pytali mnie o przepis,więc wstawiam też  dla Was i życzę smacznego..

Chleb z oliwkami i orzechami włoskimi 

0,5 kg mąki
300 ml ciepłej wody
6 łyżek oliwy z oliwek 
łyżka soli
łyżeczka cukru
torebka suszonych drożdży
garść grubo pokrojony orzechów włoskich
garść pokrojonych w plasterki oliwek

Mąkę wsypać do miski i zrobić pośrodku dołek.  Drożdże i cukier wsypać do pół szklanki wody i wymieszać, całość wlać do dołka w mące i przypruszyć mąką z wierzchu.  odstawić na 10 minut, żeby drożdże zaczęły  pracować. 
Do miski z mąką i drożdżami wsypać resztę składników i wlać pozostałą  wodę.  wyrobić ciasto-powinno być gładkie, sprężyste i odchodzić od ręki .  
Odstawić miskę z ciastem, przykrytą bawełnianą  ściereczką  w ciepłe miejsce, na około godzinę-ciasto powinno podwoić swoją objętość. 
Ponownie wyrobić ciasto i uformować bochenek.  
Tym razem podzieliłam ciasto na dwie równe części, z których zrobiłam długie wałki. Oplatając wałki jeden wokół drugiego uformowałam wieniec, w środku którego ustawiłam szklany słoiczek  na sól.  
Całość ponownie odstawić do wyrośnięcia i po około godzinie wstawić do rozgrzanego na 180 stopni piekarnika. 
Piec pół godziny. 
Zajadać ze smakiem 


środa, 2 listopada 2016

Urodziny z Harrym Potterem czyli pourlopowe WDiC

 Zdecydowanie jestem fanką książek o tym chłopcu , który w wieku 11 lat dowiedział się, że jest czarodziejem. Zawsze lubiłam fantasy ,  magiczne opowieści o miejscach i stworzeniach, w niesamowitym bajkowym klimacie.
Tego bajkowego klimatu nieco zabrakło w najnowszej-ósmej części tej serii " Harry Potter i przeklęte dziecko".
Książka utrzymana jest w konwencji sztuki teatralnej,  do której de facto jest scenariuszem. Przeważają dialogi, na opisy jest niewiele miejsca.
 Z drugiej strony, jeśli zna się świat Harrego Pottera,to z odrobiną wyobraźni można  stworzyć  sobie odpowiednie kulisy.
Książka przenosi nas 19 lat w przyszłość w odniesieniu do siódmej części i pokazuje Harrego jako dorosłego człowieka ,  zapracowanego ojca rodziny,  a główny wątek  obraca się wokół jego syna i ich wspólnych relacji.
Książkę dostałam od mojego kochanego, domyślnego męża na urodziny i w urodziny ją przeczytałam.
Na pewno nie był to czas stracony, ale jak by kiedyś ta opowieść została wydana w postaci klasycznej postaci, to z chęcią po nią sięgnę po raz drugi.
Na drutach sweterek, który roboczo nazwałam syrenką. W 2 tygodnie urlopu udało mi się udziergać większą część korpusu  i zacząć rękawy, które obecnie powoli dziubię.
Malabrigo mechita zachwyca miękkością,kolorami i wydajnością, tak że delektuję się każdym przerobionym oczkiem.


środa, 12 października 2016

Rośnie jak na drożdżach

Najlepsze drożdżówki robiła moja babcia. zresztą u babci wszystko lepiej smakowało- też tak macie?
Babcia pytana o sekret jej wypieków, odpowiadała, że " ludzkich kości" dodaje, śmiejąc się z reakcji pytających. Ludzkie kości- czyli praca rak. Bo żadna maszyna tak nie wybije ciasta drożdżowego jak ręka.
Moje drożdżówki, mówiąc nieskromnie, prawie dorównują tym babcinym. Są puszyste, rozpływają się w ustach. Powinnam od razu dwie blachy piec, bo potrafią zniknąć, zanim tak na prawdę ostygną.
Zdjęcia mi czasem nie wychodzą, drożdżówka- zawsze :)

Mój przepis na ciasto drożdżowe:
0,5 kg mąki
szklanka mleka
szklanka cukru,
jajko
pół szklanki rozpuszczonego masła( lub margaryny)
drożdże- zazwyczaj biorę suche
szczypta soli

Kruszonka
po pół szklanki mąki i cukru( najlepiej dość grubego) i porządna łyżka masła( albo margaryny)


Mleko podgrzewam, żeby było ciepłe, ale nie gorące, wsypuje do niego łyżkę maki i cukru oraz drożdże. Mieszam to razem i odstawiam, żeby drożdże się zaktywowały.
Resztę składników wsypuje do miski. Dolewam mleko z drożdżami, jak tylko zaczynają rosnąc( bąbelkowac). Mieszam ręka wszystkie składniki i ubijam ciasto, aż jest aksamitnie gładkie i odchodzi od reki i miski.
Odstawiam miskę z ciastem, przykrytą bawełnianą ściereczką w ciepłe miejsce, na jakąś godzinkę. Powinno podwoić swoja objętość.
Po tym czasie ponownie ubijam ciasto i rozkładam w posypanej mąka, prostokątnej blaszce.
To dla mnie najtrudniejszy moment , bo ciasto lubi się kurczyć i wcale nie chce ładnie wypełnić całego dna blaszki " od brzegu do brzegu"
Odstawiam ponownie na jakieś pół godziny do wyrośnięcia.
W tym czasie robię kruszonkę- składniki wsypuje do miski po cieście i mieszam je ręką" krusząc" miedzy palcami, Kruszonka powinna dać się zbić w kule, która jednak rozkrusza się przy dotyku. Ja lubię, jak są w niej dobrze wyczuwalne kryształy cukru.

Włączam piekarnik na 180 stopni.
Jeśli ciasto ma być z owocami( jabłka, wiśnie, maliny , śliwki itp), to rozkładam je po wyrośnięciu na ciasto rozłożone  i posypuję obficie kruszonka.

Piec w piekarniku rozgrzanym na 180 stopni, przez około pół godziny.

Niby nie powinno się jeść ciepłego ciasta drożdżowego, bo brzuch po nim boli. Moja rodzinka jakoś nigdy jeszcze nie doczekała, żeby ciasto ostygło i nikt,  jak do tej pory, na ból brzucha się nie skarżył.

Smacznego!



sobota, 8 października 2016

Varieté


Witam po dłuższej przerwie. Pierwszy raz zdarzyło mi się nie pisać ponad  miesiąc- mam nadzieje, że się ciut stęskniliście ;)
Intensywnie było w tym czasie- zostawiłam Was w ostatnim poście z moimi wakacyjnymi dylematami. Ostatecznie wygrało wyobrażenie piaszczystych plaż, lazuru nieba i gorącego słońca Italii.
Zaczęliśmy nasza przygodę nad Lago Maggiore- pięknym jeziorem na pograniczu Szwajcarii i Włoch. Z drogi (niech żyje internet!) znaleźliśmy i zarezerwowaliśmy pole namiotowe na jego południowo- wschodniej części. Nasz namiot stał około 200 metrów od brzegu jeziora. Byliśmy zauroczeni pięknymi widokami jeziora otoczonego Alpami, nawet jeśli jego nieco błotnisty w tym miejscu brzeg nie zapraszał do kąpieli. Ale dzieci były zachwycone kempingowym basenem i organizowanymi prawie co wieczór dyskotekami dla dzieci.

Po trzech dniach leniuchowania, pożegnani  burzą z piorunami, udaliśmy się do Rzymu. W Rzymie zarezerwowaliśmy( znów z drogi) mieszkanie z Airbnb- portal z prywatnymi kwaterami na całym świecie- wielokrotnie już korzystaliśmy z jego usług i mogę go każdemu polecić!


Rzym jest piękny, niezwykle klimatyczny, nawet jeśli było dużo kurzu i jeszcze więcej turystów. W ciągu  trzech dni obeszliśmy większość znanych miejsc, ale na stanie w kolejkach do muzeów, czy dokładniejsze zwiedzanie czasu i sił nie wystarczyło- na pewno tam wrócimy!( może następnym razem bez dzieci)

Cały czas podczas naszej malej podroży szukaliśmy miejsca idealnego na wylegiwanie się nad morzem. Z piaszczysta plażą i piękną okolica. Z kimkolwiek byśmy o tym nie rozmawiali, polecano nam Gargano - ostrogę na włoskim bucie.
Nie zawiedliśmy się- mały, rodzinny kemping Baya San Nicola zapewniał schronienie w cieniu palm i świerków(czy sosen ? ) przed palącym słońcem, mały sklepik typu " szwarz mydło i powidło" i co najważniejsze bezpośredni dostęp do przepięknej plaży. Nocą słuchaliśmy szumu fal, który podczas dwudniowego " sztormu" zagłuszał bzyczenie komarów i tupanie mrówek.

Pobliskie średniowieczne miasteczko- Peschici okazało się niezwykle urokliwe, z wąskimi uliczkami wykutymi w kamieniu, licznymi restauracjami i sklepikami z lokalnymi pamiątkami takimi jak ceramika, czy ręcznie wyrabiane, kolorowe makarony, bądź tez przetwory z warzyw  czy świeża oliwa z oliwek.

Jedynym, ale dla mnie dość sporym minusem włoskich kempingów, które odwiedziliśmy była nieustająca animacja. O 9 rano z megafonu rozlegała się muzyka i przemiły kobiecy głosik, przedstawiający program na dany dzień. Zapowiedzi każdego, kolejnego punktu były powtarzane prawie co godzinę. Wieczorem muzyka milkła około północy. I nie był to raczej repertuar przeznaczony dla uszu konesera. Hitem było "Baby- Disco" zorganizowane o godzinie 23.


Po powrocie do domu wpadliśmy w młyn codzienności. Akrobacją cyrkową była organizacja dojazdu do nowej szkoły mojego gimnazjalisty i popołudniowe rozwożenie dzieci na zajęcia dodatkowe.
Ale teraz po półtorej miesiąca zaczyna wszystko wracać do normy. Nawet udało mi się napisać koncept pracy doktorskiej, do której badania mam niedługo zacząć (chwale się!!!)
W międzyczasie świętowaliśmy ósme urodziny mojej starszej córki.
Zażyczyła sobie malinowy tort i babeczki.
Kruche ciasto na babeczki  smakowało idealne, ale nie dawało się po upieczeniu wyjąć z foremek, wiec zamiast babeczek wymyśliłam kruche owocowe placuszki z kremem.





Teraz tematy najbardziej Was interesujące- na drutach od lipca niezmiennie piękny, srebrzysty jedwab od Zauberwiese zamienia się powoli w  kardigan Surry Hills






Książkowo porwał mnie Harry Potter. W sierpniu zaczęłam, a w tym tygodniu skończyłam po kolei siedem tomów. Bardzo wciągnęła mnie ta, znana już z filmów, opowieść. Jednak po raz kolejny muszę stwierdzić, ze film książce do obwoluty nie sięga. Ciesze się, że wyszedł już ósmy tom i mam nadzieje, że ktoś( czyt. pan mąż) domyśli się, że ma mi ją koniecznie na urodziny kupić.
  


Na sam koniec zdjęcia pod tytułem "sport to zdrowie"- przestrzegające przed próbami lataniem rowerem, jeśli nie jest się E.T.
Łokieć niestety złamany, ale na szczęście bez przemieszczenia, operować nie trzeba, nawet gipsu mi nie założyli, bo do lekarza poszłam po 9 dniach od wypadku.

P.S. przepraszam za jakość zdjęć, komp mi się zbuntował, ze przeładowany jak osioł i nie chce mi żadnych zdjęć z aparatu zgrać, nie mówiąc o jakiejkolwiek obróbce....wiem, czas posprzątać na dysku....

czwartek, 11 sierpnia 2016

Różowy cosiek, czyli szalosweter lub swetroszal

Pomysł szaloswetra zaczerpnęłam z pinterest, ale zrobiłam bez wzoru, według swojego pomysłu.
Włóczka to fabel dropsa, dziergana podwójnie, zużycie to jakieś 8 motków( przyznam się bez bicia- nie liczyłam)
Ścieg to basket weave stitch czyli ścieg plecionego koszyka- można go bez problemu znaleźć na YouTube np. tu (klik) . Nie jest skomplikowany, ale trzeba uważać, bo można się walnąć, tym bardziej, że na płasko nieco inaczej się go przerabia niż na okrągło. 
Zrobiłam kilkakrotnie błędy, co może i widać na zdjęciach, ale miałam już tego projektu tak dość, że nie poprawiałam, tym bardziej, ze mniej więcej od połowy myślałam, że po skończeniu od razu go spruje. Wyszło jednak całkiem fajnie i wiem, że na pewno mojego cośka będę nosiła.
Dziergane na drutach 4,5, rękawy na okrągło, a tyło-przód na płasko. 
Nosze go chętnie podczas tegorocznego kapryśnego lata. Zmarzluch ze mnie straszny, a cosiek jest idealny na chłodne wieczory czy poranki, do opatulenia aby pomimo chłodu, z przyjemnością wypić kawę na balkonie.
Cośka można zarzucić jak szal, skrzyżować z przodu, lub z tyłu, zakładając rękawy, czy dwukrotnie owinąć wokół szyi jak loop z rękawami.
Zdjęcia zrobione przez moja 7-latkę. Zdolne dziecię mi rośnie ;)


















Za mną pierwszy tydzień urlopu. Byliśmy na północy Niemiec, poszalałam z mężem na festiwalu Wacken Open Air, i trochę pobyłam z dziećmi, piecząc jagodzianki i wylegując trawę na placu zabaw( tzn. ja wylegiwałam, dzieci biegały). 


W ten weekend wyruszamy po przygodę, sami jeszcze nie wiemy gdzie, ale na pewno w poszukiwaniu słońca i plaż.
Pozdrawiam wakacyjnie!